Lato w pełni i chociaż pogoda nie rozpieszcza to zawsze znajdzie się ten jeden wieczór, w który można rozpalić grilla i ochłodzić się złocistym napojem. A kiedy zbierze się więcej osób fajnie by było w wygodny sposób przenieś kilka butelek na raz. Stąd wpadł mi do głowy pomysł na nosidełko na sześciopak. A poza tym chciałem popracować w drewnie. W sumie to głównie chciałem popracować w drewnie 😉
Do projektu wykorzystałem deskę o wymiarach 200x1200x18, parę listewek, wałek drewniany i parę innych drobiazgów, które przyszły mi do głowy w trakcie.
Zacząłem od wymierzenia ile miejsca zajmuje sześć ustawionych w dwóch rzędach butelek. Zostawiłem oczywiście trochę miejsca pomiędzy nimi i na końcach deski. Postanowiłem nieco zagłębić półeczki w ścianki boczne więc i na to zostawiłem niewielki margines. Następnie odmierzyłem dwa identyczne kawałki, a pozostałą część deski przeciąłem dokładnie w połowie.
Mierząc wziąłem pod uwagę, że pozostała część deski, z której miały powstać ścianki boczne, musi być na tyle długa aby ścianki były wyższe od butelek. Kiedy już wszystko pomierzyłem i poprzycinałem dwa kawałki przeznaczone na poprzeczki skleiłem ze sobą taśma dwustronną i dokładnie oszlifowałem brzegi tak, żeby były idealnie równe.
Następnie na sklejonych deseczkach zaznaczyłem środki butelek i dobrałem odpowiednią otwornicę – pierwszą większą od butelki. W zaznaczonych miejscach zacząłem wiercić otwory pod butelki.
Tu sprzedam Wam małą tajemnicę, co zrobić żeby uniknąć poharatanej powierzchni na krawędzi otworu, która powstaje gdy otwornica „kończy” otwór. Otóż kiedy tylko wiertełko pilot przejdzie na wylot należy odwrócić deskę i zacząć wiercić od drugiej strony. W ten sposób uzyskujemy ładne i gładkie krawędzie otworów.
Po dłuższym czasie miałem już dwa identyczne elementy, a w każdym 6 eleganckich otworów, w których ładnie mieściły się butelki.
Przyszedł czas na ścianki. Podobnie jak poprzednio na początek skleiłem je taśmą dwustronną i oszlifowałem aby uzyskać identyczne kawałki.
Następnie je rozdzieliłem i na stole przygotowałem prosty uchwyt z 3 listewek. Pozwolił on na stabilne przytrzymanie ścianki leżącej na stole. Ponieważ wchodziła ona dość ciasno, nie dało jej się łatwo przesunąć nawet w kierunku, w którym nie było listewki. Zależało mi na tym, żeby niemożliwe było jej przesunięcie i obrót. Listewki były nieco niższe niż ścianka. Po co to wszystko? Po to, żeby wyfrezować rowki, w które miały wejść uprzednio powiercone półeczki. Przygotowałem frezarkę, zamontowałem listwę prowadzącą i ustawiłem odpowiednią odległość i głębokość frezowania. Deska, której użyłem ma 18mm. Mój najszerszy frez 12mm. Musiałem frezować rowki w dwóch przejściach, ustawiając odpowiednio szynę prowadzącą. Dlaczego mój uchwyt miał tylko 3 listewki? Dlatego, że w ten sposób szyna była prowadzona wzdłuż krawędzi ścianki, a tym samym rowki były do niej równoległe. Ponadto po każdym ustawieniu szyny robiłem rowek kolejno na obu częściach, po to aby obie ścianki były identyczne.
Kiedy po żmudnym ustawianiu rowki były gotowe i półeczki, po delikatnym przeszlifowaniu pilnikiem, z lekkim oporem w nie wchodziły zająłem się nadaniem im finalnego kształtu.
Ponownie użyłem dwustronnej taśmy w celu obrabiania ich równocześnie. Ustawiłem je idealnie równo, skleiłem i zacząłem rysować finalny kształt. Mogłem kombinować z różnymi fikuśnymi przejściami, ale postawiłem na proste ścięcia i zaokrąglenie na górze. Na początek wyznaczyłem środek. Następnie przy górnej krawędzi odrysowałem jeden z wyciętych wcześniej z półeczek krążków, zaznaczyłem punkt ok. 1cm powyżej górnej półki i narysowałem linię styczną do narysowanego kółka przechodzącą przez wspomniany punkt. Podobnie po drugiej stronie. Wygląd mnie zadowalał więc wziąłem się za wycinanie. oczywiście zostawiając niewielki margines.
Na początek chciałem ciąć wszystko ręczną piłą (tak jak do tej pory), ale ostatecznie uruchomiłem wyrzynarkę i po chwili miałem nadany wstępny kształt. Pozostało tylko wszystko oszlifować na szlifierce taśmowej i nadać kształt ostateczny.
Kiedy byłem zadowolony z efektu wyznaczyłem miejsce, w którym miała znaleźć się rączka do noszenia. Jako rączkę postanowiłem wykorzystać kawałek wałka o średnicy 24mm. W tym celu nawierciłem wiertłem łopatkowym otwór w tym samym rozmiarze od razu w obu częściach. Upewniłem się, że zrobiłem już wszystko, co powinienem powtórzyć na obu elementach i dopiero wtedy je rozdzieliłem.
Złożyłem całość wstępnie i całkiem nieźle się spasowało.
Pozostało dociąć „podłogę”. Półeczki były przewiercone na wylot wiec pod dolną należało zrobić jeszcze jedną, pełną półeczkę, na której staną butelki. Nie miałem już deski, z której zrobiłem resztę, ale miałem listewki, które kupiłem robiąc stolik pod wiertarkę, lecz okazały się za wąskie. Na szczęście ich sumaryczna długość i szerokość była odpowiednia, żeby wykonać z nich brakującą półeczkę. Przyciąłem w sumie 8 kawałków, które spasowałem z resztą elementów.
I teoretycznie mógłbym już wszystko skleić oszlifować i polakierować. Ale w mojej głowie urodził się kolejny pomysł. A w sumie dwa, z których drugi wyszedł z pierwszego. Pierwszy był taki, żeby zamontować na jednej ze ścianek otwieracz do kapsli. A skoro już mamy otwieracz to fajnie by było jakby kapsle nie spadały na ziemię. Stąd pojawił się drugi pomysł. Magnetyczna ścianka. W jednej ze ścianek od wewnętrznej strony, pomiędzy rowkami nawierciłem początkowo 6 zagłębień.
W zagłębieniach umieściłem magnesy i zakryłem całość drewnianymi korkami. Pierwsza próba – jest słabo. Zacząłem więc nawiercać kolejne zagłębienia kończąc ostatecznie na 14 magnesach. Wkleiłem korki i zadowolony poszedłem do domu. Dopiero następnego dnia, kiedy klei już wysechł pomyślałem, że w sumie to im głębiej tym lepiej, tym silniejsze pole magnetyczne (bo cieńsza ścianka miedzy magnesem, a spadającym kapslem). Zrobiłem parę testów na ścinkach deski i określiłem maksymalną głębokość nawiercenia zanim czubek wiertła przejdzie na wylot. Wyszło na to, że mogłem wiercić sporo głębiej. Dzień wcześniej w jakimś zaćmieniu wydawało mi się, że już głębiej się nie da. No i co tu zrobić. Parę testów z kapslem. No jest nieźle, ale mogło być dużo lepiej. Decyzja zapadła. Poprawiam. Zeszlifowałem wystające korki na równo z deską, a następnie zacząłem je rozwiercać do momentu aż czubek wiertła trafiał na magnes. Czyli w sumie niezbyt głęboko.
No trudno resztę musiałem wydłubać dłutem. To nawet w miarę szło, ale najgorsze było odklejenie magnesu leżącego na dnie otworu. Po dłuższych męczarniach wydobyłem wszystkie 14 magnesów. Deska już nie wyglądała zbyt pięknie, a na dodatek gdzieniegdzie coś się ukruszyło. Co było robić, ponawiercałem wszystko jeszcze raz, maksymalnie głęboko jak to było możliwe po czym ponownie umieściłem magnesy wotworach i pozakrywałem wszystko korkami.
Niestety pozostawały dziury i szczeliny. Przydała by się jakaś szpachlówka. Z braku laku wymyśliłem sposób na domową szpachlówkę. Wziąałem niepotrzebny kawałek deski i zacząłem szlifować szlifierką z filtrem wyłapującym pył.
Po chwili szlifowania w filtrze zebrała się całkiem pokaźna ilość drewnianego pyłu,
który następnie przesypałem do puszki,
dodałem kleju do drewna
i wymieszałem.
Uzyskałem coś o konsystencji miękkiej plasteliny. Powstałą masą wypełniłem wszystkie ubytki i zostawiłem do wyschnięcia.
Po wyschnięciu i zeszlifowaniu wszystkiego co wystawało powyżej poziomu deski okazało się, że domowa szpachlówka dała sobie całkiem nieźle radę z wypełnieniem dziur.
Przyszedł czas na wyszlifowanie wszystkiego i sklejanie. Drobny papier, wyrównanie wszystkich powierzchni i wstępne złożenie. Jest OK więc czas na klej a następnie porządne ściśnięcie elementów wykorzystując wszystkie ściski, które mam i mają odpowiedni rozmiar.
Po wyschnięciu kleju zdjąłem ściski i przekonałem się, że jednak same gumowe nakładki na ich końcach są niewystarczające by nie odcisnąć się w drewnie. Następnym razem będę musiał wkładać kawałki drewna pomiędzy ścisk, a ściskany element.
Przy okazji doceniłem to, że od razu wytarłem wypływki kleju, które pojawiły po ściśnięciu elementów. Tam gdzie coś przeoczyłem usunięcie zaschniętego kleju okazało się dosyć trudne i żmudne. Ponownie wyszlifowałem wszelkie niedoskonałości i nierówności m.in. zeszlifowałem nadmiar wałka wystającego ze ścianek (zostawiłem go specjalnie, żeby uzyskać na koniec ładną równą powierzchnię).
Gotowy element obróciłem do góry dnem i zacząłem przygotowywać listewki na spód. Każdą po kolei oszlifowałem, a następnie przymierzałem na jej miejsce.
Okazało się, że po ściśnięciu wszystkiego przestrzeń na listewki się nieco zmniejszyła więc niektóre musiałem delikatnie przeszlifować na końcach, żeby pasowały.
Postanowiłem, że dla zapewnienia większej wytrzymałości dna listewki oprócz kleju przymocuje gwoździkami wbijając po 2 na każdym z końców.
Gwoździki wstępnie wbite w listewki,
spód posmarowany klejem
więc czas sklejać i kończyć ten projekt. Wszystkie listewki umieściłem na swoich miejscach
i kiedy miałem pewność, że są jak należy wbiłem gwoździe ostatecznie mocując listewki do reszty.
Na koniec wykorzystując deseczki i ściski jeszcze wszystko docisnąłem do siebie, żeby mieć pewność, że będzie się pewnie trzymać.
Kiedy klej wysechł, zdjąłem ściski i wszystko ostatecznie wyszlifowałem. W paru miejscach trochę namęczyłem się z zaschniętymi wypływkami kleju, których wcześniej nie zauważyłem, ale ostatecznie udało się je usunąć.
Po wyszlifowaniu całości pozostało tylko przykleić logo i całość polakierować.
Na logo będę musiał znaleźć jakiś lepszy sposób, bardziej pasujący do drewna. Ale to już później.
Ostatnim dotknięciem (oczywiście po wyschnięciu dwóch warstw lakieru) było przykręcenie otwieracza. Na początek nawierciłem otworki aby uniknąć ewentualnego pęknięcia drewna, a następnie dwoma wkrętami zamocowałem otwieracz.
Pod spodem dodałem jeszcze filcowe nóżki, żeby nie porysować stołu.
Skończone 🙂
Nosidełko na sześciopak z otwieraczem i łapaczem kapsli. Idealne połączenie. I wygląda naprawdę świetnie. Nie chwalę sam siebie, taki wniosek wyciągnąłem po jednym weekendzie nad jeziorem podczas którego wielokrotnie słyszałem „Patrz jakie fajne nosidełko”, „Ale fajne, gdzie to kupiłeś?” itp. 🙂
A w głowie mam już pomysły na kilka innych wersji. Tylko aż tylu sześciopaków mi nie trzeba 😉 Ktoś chętny na nosidełko?
A tym czasem… do zobaczenia 🙂
Bardzo fajne nosidełko. Można kupić gotowe, ale cena czasami zmraża. A tu jest satysfakcja. Ja kiedyś zrobiłem regal na wina, całość zmontowana na wkręty do drewna. Użyłem sosny, bo tania i łatwa w obróbce, ale dziś pewnie wybrałbym solidniejszy gatunek. Człowiek się uczy na błędach 🙂 Pozdrawiam!