To co tutaj opiszę działo się pierwszej zimy i było pierwszym remontem Ładnej, jeszcze przed silnikiem czy czymkolwiek innym.
 
Po pierwszych rajdach uznałem, że mimo iż silnik pracuje na 3 cylindrach, to nadal pracuje. Bańka oleju do bagażnika i przecież można jechać. Wtedy jeszcze nie miałem wizji co z nim dalej. Nie wiedziałem czy go remontować czy szukać drugiego. Myślałem nad wymianą na 1500 albo 1600, bo moc musi być. Chociaż tak naprawdę to ten 1300 ma 68-69KM, czyli niewiele mniej niż nasz polski 125p 1500 (75KM). Czy te parę koni ma aż takie znaczenie?
 
Nie wiedząc co dalej z silnikiem, a jednocześnie mając już w garażu czekające nowe nadkola i progi, postanowiłem, że od tego zacznę. Mechanika, mój konik, nie była żadnym problemem więc mogłem ją zrobić samemu, w każdej chwili, dlatego się nią nie przejmowałem. Na blacharce niestety się nie znam, a wtedy nie miałem nawet spawarki. Dziś wiem, że wiele jeszcze muszę się nauczyć bo moja niedawna próba własnoręcznego zaspawania otworu w podłodze bagażnika była niczym droga przez mękę. Muszę przyznać, że praca blacharza wcale taka prosta nie jest. A może po prostu TIG się do tego nie nadaje i jakbym miał migomat, to by mi lepiej poszło. Nie wiem, nie znam się.
 
Ale wracając do tematu, trzeba było znaleźć blacharza i lakiernika. Szybki wywiad wśród znajomych – zabytkowych zapaleńców – i miałem już lakiernika. Oczywiście nie był to żaden specjalistyczny zakład blacharski, bo wiedząc jakie są koszty zrobienia blacharki w zabytku nie było mnie wtedy na to stać. Dzisiaj zresztą też, bez wcześniejszego wielomiesięcznego karmienia świnki skarbonki. Chociaż sam nie wiem czy nie byłoby lepiej gdybym własnie tak zrobił. Wracając do lakiernika. To musiał być pan Wiesio, co we własnym garażu umie przygotować, pomalować i trochę się zna. No i znalazł się taki pan Wiesio, polecony przez znajomego. W sumie ogarniał temat, widziałem jego wcześniejsze prace i stwierdziłem, że czemu nie.

 
Problem polegał na tym, że pan Wiesio nie zajmował się blacharką, więc potrzebny był ktoś, kto wymieni progi i nadkola, a potem pan Wiesio wszystko pomaluje. Krótka rozmowa i okazuje się, że pan Wiesio zna niejakiego pana, nazwijmy go, Zdzisia. Pan Zdzisio klepie, tnie i spawa, i może się podejmie. No to jedziemy do pana Zdzisia. Na podwórku oczywiście pełno powypadków do wyklepania. Pan Zdzisio popatrzył, porozmawiał, mówi „Dobra, zrobię. Będzie Pan zadowolony”. Termin ustalony, zakres potrzebnych blach też. Część już czekała w domu, bo przyszła w pierwszej paczce. Kolejne zostały od razu zamówione. Po powrocie do domu zabrałem się za rozebranie auta do gołej blachy. Zostało tylko to, co niezbędne, żeby dojechać na miejsce o własnych siłach. I w takim stanie Ładna czekała na termin.
 

 

Przyszedł termin, więc Ładna odstawiona i czekam. Po jakimś czasie dostałem telefon, że jest do odbioru, więc szybkie ustalenie z panem Wiesiem czy można od razu zostawić ją u niego. Pojechałem po auto. Czy było zrobione dobrze? Nie wiem sam. Na pewno mogło być zrobione lepiej, szczególnie, że progi już częściowo znowu są do wymiany. Zresztą prawdziwe kwiatki wyszły dopiero, kiedy wymieniałem zawieszenie. Ale o tym pewnie jeszcze wspomnę w kolejnych wpisach.
 
Wracając do odbioru. Ładna dostała nowe progi zewnętrzne i wewnętrzne, podproża, nadkola tylne. Miała załataną podłogę bagażnika, kawałek przedniego pasa i parę łatek na podłodze od środka w okolicy progów.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
No nic, auto odebrane (dzisiaj myślę, że cena była adekwatna do jakości, czyli niska), jedziemy do pana Wiesia. Pan Wiesio obejrzał, powiedział, że OK, ogarnie tak, że śladu nie będzie. No dobra to pozostało czekać. I czekać. I czekać. Tak, pan Wiesio zdecydowanie nie należał do najszybszych lakierników świata. Odwiedzałem go raz na tydzień, raz na dwa, żeby sprawdzić jak idą prace. Szły, powoli, nawet bardzo powoli, ale postęp był.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Tak minęła praktycznie cała zima. Kiedy zbliżał się termin rozpoczęcia sezonu z CCL stwierdziłem, że nie mogę dłużej czekać i przycisnąłem pana Wiesia, żeby skończył wreszcie to lakierowanie. Na szczęście poskutkowało i udało się odebrać auto niedługo przed rajdem.
 
Jak wyszło? W sumie nieźle. Ale nie ma co ukrywać, szału nie było. Wcześniejsze widziane przeze mnie prace wyglądały dobrze. Ale ograniczały się do pomalowanego błotnika czy drzwi. W Ładnej pomalowane było większość nadwozia i chyba tylko dach nie był ruszany. Niestety w euforii nie porobiłem fotek przy odbiorze.
 
Po powrocie do domu trzeba ją było tylko jeszcze poskładać. Więc zaczęło się, montowanie dywaników, foteli, kanapy, obić drzwi i wszelkich innych mniejszych elementów. Potem było mocowanie wszelkich listewek, atrapy i nowych lusterek (w domu czekały chromowane Cromodory, o których już wspominałem). Ponieważ auto odebrałem niedługo przed rajdem, to montowanie listew kończyłem w piątek w nocy.
 
 
 
 
 
 
 
 
Ładna wyglądała super, ale im więcej czasu od tego remontu minęło tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nigdy więcej takich pół środków. Dzisiaj Ładną czeka kolejny, tym razem naprawdę porządny, profesjonalny remont. Tylko świnka skarbonka musi trochę przytyć. Kiedy to będzie? Ciężko powiedzieć. Trzeba karmić.
 
Wiem, że niewiele z tego działo się w moim garażu, ale chciałem, żeby historia Ładnej była kompletna. Mam nadzieję, że się podobało. Do zobaczenia 🙂
Podobało się? Podziel się z innymi: