Prolog

Zawsze chciałem objechać motocyklem świat. Albo chociaż wyjechać na Bałkany. Ale może doświadczenie lepiej zdobywać mniejszymi krokami. W lipcu pierwszy raz wyrwałem się dalej niż wokół komina i pojechałem na weekend nad morze. Ale jak by wyglądała wyprawa na dłużej i dalej? Spojrzałem na mapę i zobaczyłem, że miejsca w Polsce zaznaczone jako „Chcę tam pojechać” są w każdym końcu Polski. A gdyby tak objechać je wszystkie? Moja lepsza połowa mówi „Teraz masz czas, jak nie teraz to kiedy? Jedź”. No i pojechałem. I wyszło z tego takie moje Tour de Pologne.

Tour de Pologne – Dzień 1

Mimo 2h obsuwy na starcie (jak zwykle) udało się w pełni zrealizować założony plan.

Na początek udałem do Białowieży zwiedzić Rezerwat Pokazowy Żubrów. Żeby nadrobić obsuwę poleciałem S8.  Zaraz po zjechaniu na bardziej lokalne drogi zrobiłem szybki postój na rozprostowanie nóg i przy okazji tankowanie. Tenerka zaskoczyła spalaniem. 4,6 l/100 km? Tego jeszcze nie było 😀 Dalej krajówką przez Bielsk Podlaski do Hajnówki i najładniejszy odcinek z Hajnówki w stronę Białowieży. Piękny asfalt prowadzący przez puszczę i całkiem sporo zakrętów.

W rezerwacie spacerowałem z wilkiem, który szedł za mną krok w krok jak udomowiony pies, zobaczyłem w oddali śpiącego rysia, zrobiłem sobie selfie z majestatycznym jeleniem, a na koniec oczywiście z żubrami. W tym jednym malutkim żuberkiem.

 

Następnie pojechałem w stronę Augustowa, aby spędzić noc w Jałowym Rogu. Super miejsce ze wspaniałymi ludźmi. Zjadłem pyszny obiad, rozbiłem namiot, a resztę wieczoru spędziliśmy na długich rozmowach przy ognisku, przy akompaniamencie świerszczy i jeleni 😁  Tam właśnie, pierwszego wieczoru, usłyszałem zdanie, które towarzyszyło mi przez całą podróż  – „nie ma problemów nie do rozwiązania, a wiele z nich istnieje tylko w naszych głowach”. 

Mimo zmęczenia spać poszedłem późno, za dobrze się rozmawiało przy tym ognisku. O 3:30 obudziły mnie ryki jeleni.

Tour de Pologne – Dzień 2

Pobudka w słoneczny, choć chłodny dzień nad Czarną Hańczą i nie chce się wyjeżdżać. Zebrać się do wyjazdu z Jałowego Rogu nie było łatwo, chętnie zostałbym dłużej.

Znowu późno ruszyłem, ale mimo to plan wykonany w pełni. Z Jałowego Rogu ruszyłem zobaczyć punkt widokowy na Wigrach. Szybkie kilka fotek, ale widok piękny.

Dalej kręte drogi poprowadziły mnie przez lasy do mostów w Stańczykach. Słońce, lasy, widoki i zakręty. Chciałoby się z nich nie zjeżdżać cały dzień.

Mosty w Stańczykach to dwa bardzo wysokie i ładne wiadukty kolejowe, przez które jednak nigdy żadna kolej nie jechała. A przynajmniej na jednym z nich. Są bardzo wysokie. Ponad 36m. Robią wrażenie zarówno z dołu jak i z góry.

Z jednych mostów pojechałem zobaczyć kolejny, obrotowy most w Giżycku. Jest to zabytkowy most na kanale Giżyckim, który w przeciwieństwie do mostów zwodzonych, nie unosi się, ale obraca o 90 stopni. O ile nic się nie zmieniło, to jest on obracany siłą ludzkich mięśni. Po prostu Pan wychodzi i kręci korbką. Niestety niedane mi było tego zobaczyć, bo poza sezonem most jest otwierany tylko raz na 2 godziny. Musiałbym czekać godzinę.

Z Giżycka, ze względu na późną godzinę i długą drogę, pognałem w stronę Sopotu. Jeszcze chwila na wspaniałych drogach Warmii i Mazur, a potem już S-ką do Trójmiasta. Nocleg na kempingu przy samym morzu i słuchanie szumu fal podczas zasypiania. Zdecydowanie polecam.

Tour de Pologne – Dzień 3

Trzeci dzień powitałem kawą na plaży o wschodzie słońca.

Stoję podziwiając wschód i pijąc gorącą kawę i nagle podchodzi do mnie dwóch gości, żeby zrobić im zdjęcie. Cykam fotkę, a potem zaczynamy rozmawiać. Okazuje się, że dzień wcześniej po pracy poszli na dworzec, spojrzeli na tablicę odjazdów i stwierdzili, że Gdynia brzmi dobrze. Na spontanie pojechali, wysiedli w Gdańsku, poimprezowali całą noc i ostatecznie spali na plaży. A teraz czekają do 13 na powrotny do Wrocławia. Taki spontan, tak trzeba żyć 😉

Po porannej kawie jak zwykle śniadanie, pakowanie i wyjazd. Pierwszy przystanek Łeba i ruchome wydmy. Znalazłem parking pod wymami i ruszyłem na spacer. Szkoda tylko, że nie sprawdziłem jak długi ten spacer. Po ok. 30 minutach, gdy wydm nadal nie było widać sprawdziłem mapę i… nie byłem nawet w połowie drogi 😳 Zgrzany w motociuchach, a do tego popędzany przez mijający czas zawróciłem. I wracając zobaczyłem znak, że do wydm to skromne 5 km. No cóż. Kiedyś tu wrócę.

Następny przystanek to Kołobrzeg. Wypiłem kawę pod latarnią morską i ruszyłem w stronę Międzyzdrojów. Wyjeżdżając zaczepiła mnie grupa motocyklistów, którzy mieli problem z odnalezieniem drogi i poprosili o wyprowadzenie ich z miasta. No i wyjechałem z Kołobrzegu z przytupem prowadząc przez cale miasto kolumnę 10 motocykli 😉

W drodze do Międzyzdrojów zatrzymałem się przy ruinach kościoła w Trzęsaczu. Zadbany i wygłaskany klif pod pozostałą ścianą spowodował, że nie zrobiły na mnie większego wrażenia, ale przynajmniej dzięki temu dalej jechałem po przyjemnych krętych drogach wzdłuż samego brzegu.

Praktycznie cały dzień kręciły się nade mną chmury, a same Międzyzdroje przywitały mnie deszczem.

Po rozbiciu obozu i szybkim przeglądzie motocykla ruszyłem obejrzeć molo i aleję gwiazd. Wychodzi na to, że mam idealnie taką samą rękę jak Bartłomiej Topa 😉

Tour de Pologne – Dzień 4

Dzień czwarty – tranzyt albo wyścig z czasem, tak bym go nazwał. Zaczęło się o 3 w nocy brakiem powietrza w materacu. Że twardo to pół biedy, ale było zimno od ziemi. Prawie godzinę zajęło mi zlokalizowanie dziury (nadal nie wiem gdzie jest, ale zlokalizowałem obszar). Ta nocna przygoda spowodowała, że wstałem późno. Międzyzdroje przywitały mnie deszczem.

Mycie, jedzenie, pakowanie i składanie mokrego namiotu. Najgorsze to ostatnie. Gotowy do drogi, ubrałem się jeszcze w przeciwdeszczówkę i wyglądając jak wielki świecący ludzik Michelin, pognałem razem z Helką w stronę Gryfina, aby zobaczyć znajdujący się nieopodal Krzywy Las. W środku lasu znajduje się grupa nienaturalnie wygiętych sosen. Nikt nie wie po co, dlaczego i jak. Już dawno chciałem zobaczyć to na żywo.


Ok. 30 km przed celem prędkościomierz przestał działać. Ale kto by prędkościomierza potrzebował. Na miejscu okazało się, że to tylko odkręcona linka.

Trochę gimnastyki i naprawione. Potem jeszcze spacer po lesie i po późnym porannym wyjeździe i jeszcze tej malej przygodzie z linką postanowiłem gnać prosto do Karpacza.

Podczas postoju na stacji spotkałem innego motocyklistę. Chwila rozmowy i jak usłyszał, że chcę nocować w Karpaczu to przestrzegł mnie przed zostawianiem tam motocykla na noc. Podobno w tamtych okolicach ginie nad wyraz dużo motocykli i lepiej nie zostawiać sprzęta poza dobrze zamkniętym garażem. I faktycznie, można o tym przeczytać w internecie. Wolałem nie sprawdzać ile w tym prawdy.
Szybka zmiana planów i nocleg u rodziny pod Lubinem. Po drodze nie mogłem nie odwiedzić chyba najsłynniejszego w Polsce pomnika w Świebodzinie. Trzeba przyznać, że jego wielkość na żywo naprawdę robi wrażenie.


Potem już prosto w stronę Lubina. Koniec końców to była dobra decyzja. Dalej bym już tego dnia nie dał rady.

Tour de Pologne – Dzień 5

Kolejny, piąty już, dzień Tour de Pologne to taki dzień pół na pół. Pół deszczu, pół słońca, pół zabawy, pół tranzytu, pół pięknych widoków, pół nic szczególnego.
Poranek pod Lubinem przywitał mnie deszczem. Takim trochę nijakim, niby lekkim, ale upierdliwym. Wyjechałem dość późno, ale nie ma to jak domowe śniadanko. No i wysuszone ciuchy. To jednak bardzo ważny aspekt.
Po wyjeździe z Lubina poleciałem przez Wałbrzych w Góry Sowie. Nie zwiedzałem sztolni, bo bylem tam już w zeszłym roku, ale Wujek Google poprowadził mnie takimi drogami, że gdyby nie ostatni trening z jazdy po zakrętach to pewnie miałbym problem. Jednak warto doszkalać się kiedy tylko można. Droga szerokości jednego samochodu, ze zjazdami i podjazdami, ciasnymi zakrętami nieraz po 180°, a do tego nawierzchnia, która nie była po prostu połatanym asfaltem. Tam ewidentnie ktoś łatał łaty. Ona się składała z samych łat. Do tego mokrych od deszczu i pokrytych często błotem lub czymś czerwonym, prawdopodobnie gliną. Dobrze, że już od Wałbrzycha pogoda się poprawiała, deszcz nie padał, a nawet zaczęło się przebijać słońce.
Ale nie narzekam, przynajmniej było ciekawie. Najciekawszy zestaw znaków jaki widziałem w całej mojej podróży był właśnie tam. „Droga kręta” zaraz obok „Wzniesienie 18%”. Było fajnie 😀 Zarówno ja jak i Tenerka daliśmy radę 🙂 Droga przeprowadziła mnie przez Góry Sowie i doprowadziła do Gór Stołowych, gdzie przejechałem trasę, która już dawno mi się marzyła.
Droga z Radkowa do Karłowa. Droga stu zakrętów. Przepiękna, kręta droga z ładnym asfaltem i wspaniałymi widokami. Ok. 7 km przez środek Parku Narodowego Gór Stołowych. Gdybym tylko miał czas, to jeździłbym tam wte i wewte. Tym bardziej, kiedy mokra roślinność bije intensywnymi kolorami, a spomiędzy drzew przebijają promienie słońca.


Po przejechaniu tej trasy ruszyłem w stronę Kłodzka. Przejechałem przez centrum i patrząc na architekturę, to chyba warto byłoby tam zajrzeć kiedyś i trochę pospacerować.
Dalsza część to już wspomniany tranzyt. Prosto na Nysę i dalej do A4. Prawie 100 km kosztowało mnie aż 4,70 więc zaszalałem 😂 Jakieś 20 km przed zjazdem na A1 znowu przyszły chmury i zaczął padać deszcz. I ten coraz intensywniejszy deszcz doprowadził mnie do samego Cieszyna. Kiedy już zjechałem z autostrad, a słońce zaczęło zachodzić zobaczyłem w oddali po swojej prawej stronie przepiękny zachód słońca. Niebo całe pomarańczowo-różowe i widok taki, że gdyby nie padający nad moją głową deszcz to zatrzymałbym się, żeby zrobić zdjęcie.
Do Cieszyna wjechałem już w ciemnościach. Bardzo nieprzyjemna końcówka drogi. Deszcz, ciemność i zero widoczności. Dotarłem do pola namiotowego gdzie przemiła właścicielka zaproponowała mi spanie w domku za raptem 10zł więcej niż namiot. Nawet się nie zastanawiałem. Suche ciuchy to jednak komfort, a w namiocie nie byłoby szans, żeby coś wyschło.
Po ogarnięciu się poszedłem na nocny spacer po mieście i stanąłem jedną nogą w Czechach. Nie omieszkałem zrobić klasycznej fotki z 20 zł choć w tych ciemnościach to niewiele widać.

Tour de Pologne – Dzień 6

Szósty dzień to dzień zabawy. Cieszyn powitał mnie słońcem. Szybkie pakowanie i w drogę. Na początek znajdująca się nieopodal Wisła. Tam obowiązkowa fota ze skocznią. Najpierw zobaczyłem jedną przy drodze więc od razu fotka. Potem przekonałem się, że to nie ta skocznia i do skoczni Adama Małysza mam jeszcze kawałek 😉

Dalej do Żywca zobaczyć jak wygląda browar. Żeby dojechać do browaru musiałem trochę nadłożyć drogi, ale trzeba przyznać, że jego ogrom robi wrażenie. Muszę kiedyś przyjechać i sprawdzić co oferuje przybrowarna pijalnia.


Następnie moim celem było dojechać w Bieszczady. Mimo, że kilometrów miałem do zrobienia sporo to byłem tak zajęty, że droga leciała szybko. Nawigacja cały czas prowadziła krętymi drogami przez miasteczka i wsie, a na krajówkach przejechałem może tylko kilkanaście kilometrów. Przepiękne widoki, słoneczna pogoda, super droga. Na pewno dosyć wolna, ale bardzo przyjemna.
Kiedy pierwszy raz w czasie całej podróży musiałem użyć klaksonu ten tylko pisnął i wziął umarł, więc można powiedzieć, że drobna awaria numer dwa. Ale bez klaksonu da się jechać 😉
Po dotarciu do Nowego Żmigrodu dołączył do mnie Tomek, z którym nie widziałem się już ładnych parę lat. Początkowo myślałem, że nie dotrę już tego dnia do Czarnej Górnej, jak pierwotnie zakładałem, i rozważałem nocleg w Komańczy.
Jednak droga do Komańczy poszła tak sprawnie, była całkiem pusta, że zdecydowaliśmy się objechać część Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej przez Ustrzyki Górne i ostatecznie dotarliśmy do Czarnej Górnej jeszcze przed zachodem słońca. A droga wspaniała i mógłbym tu jeździć codziennie.


Noc spędziłem w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej miejscu stworzonym specjalnie dla motocyklistów. Już od dawien dawna chciałem tu przyjechać. Do wyboru pokój w domku, własny namiot, albo wiata, w której na dole stoi motocykl, a na górze śpisz ty. Oczywiście wybrałem ostatnią opcje. Sporo miejsca wygodnie, prąd. Dla mnie super😁
Wieczór spędziłem przy ognisku z innymi motocyklistami słuchając opowieści o wyprawach do Rumunii, na Nordkapp czy dookoła Bałtyku, rozmawiając o motocyklach i miejscach wartych odwiedzenia.

Tour de Pologne – Dzień 7

Tour de Pologne dzień siódmy, czyli Bieszczady i Roztocze. Pobudka w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej, a za oknem słońce, niebieskie niebo i zero chmur. Słychać jak inni szykują się do drogi. Mi się nie śpieszy. Ja mam jeszcze czas. Pakowanie, pożegnanie z tymi, którzy już wyjeżdżają, a dopiero potem śniadanie. A przy śniadaniu rozmowy z Iwoną i Mariuszem. Rozmowy o wyjazdach, zlotach, miejscach wartych odwiedzenia. Nie chce się przestać. Można by przegadać cały dzień, a i tak byłoby mało. Zwiedzili razem już wiele miejsc, a dla mnie to wiele nowych porad i pomysłów na kolejne wyjazdy. Żegnam się chyba 3 razy zanim faktycznie ostatecznie udaje mi się zebrać, żeby jechać.

Ruszam po 10. Najpierw nad zaporę na Solinie. Droga fajna, kręta. Na samej zaporze sporo ludzi, kawał budowli, ładny widok, ale pogoda tak fajna, że gotuję się w motociuchach i szybko uciekam dalej.

 

A dalej oznacza małą pętlę bieszczadzką. Oj jak fajnie. Oj jak przydają się treningi na slidebike i z jazdy po torze. Warto było inwestować w doszkalanie, bo parę razy ratuje mnie to z opresji. Najważniejsze jednak, że zakręty stały się przyjemnością, a nie strachem i połączenie znaków „wzniesienie 10%” i „droga kręta” oznacza radochę😁
Po przejechaniu małej pętli kieruję się na Sanok. Tylko przez niego przejeżdżam, bo miasto świetnie poznałem podczas majówki klasyków.
Z Sanoka prosto do Łańcuta. Prosto, to dość na wyrost powiedziane, bo Wujek Google poprowadził mnie fajną, kręta drogą wojewódzką z ładnymi widokami.
W Łańcucie zatrzymałem się pod zamkiem. Z pewnością kiedyś przyjadę go zwiedzić. Teraz zrobiłem tylko kilka fotek z zewnątrz, gdzie trwały prace remontowe.


Dalej skierowałem się przez Leżajsk i Biłgoraj do Zwierzyńca. Piękna, niedawno oddana do użytku nowa trasa. Szeroki, równy asfalt i wspaniałe widoki na Roztocze.
Do Zwierzyńca dotarłem ok. 18. Przemiły właściciel kempingu pokazał mi miejsca warte odwiedzenia, więc po rozbiciu namiotu wybrałem się na małe zwiedzanie. Na początek kościół na wyspie, bardzo ładnie podświetlony nocą, a potem browar Zwierzyniec, gdzie skosztowałem lokalnego trunku. Zostały jeszcze stawy Echo, ze względu na późną porę i totalną ciemność zostawiłem je sobie na poranek.

Tour de Pologne – Dzień 8

Ósmy dzień, czyli koniec pętli. Zaplanowałem nocleg w Białowieży, miejscu, które było pierwszym celem na mapie tej wyprawy. Pętla wokół Polski tu się zamyka i czas wrócić do domu. Ale po kolei.
Słoneczny i całkiem ciepły poranek w Zwierzyńcu.

Pierwszy cel to stawy Echo, które odpuściłem poprzedniego dnia, a właściwie to poprzedniej nocy. Niestety z jakiegoś powodu były osuszone. Nawet się nie zatrzymywałem, bo bez wody to już nie to samo, a patrząc na otoczenie to zapewne robią wrażenie.
Czas na Zamość. Po drodze mijam Szczebrzeszyn. Niestety chrząszcza nie spotkałem. Trzciny też nie było.

W Zwierzyńcu Pan z kempingu powiedział, że koniecznie i bez gadania muszę odwiedzić Zamość bo warto. I nie mylił się ani trochę. Szybki spacer po starym mieście i jeszcze szybsza kawa. Żałuję, że nie miałem więcej czasu, ale na pewno tu wrócę.

Dalej, do znajdującego się nieopodal Krasnegostawu zobaczyć, gdzie robią kefiry. I kolejna warta odwiedzenia starówka. Zapisałem na liście do zwiedzenia.
Czas na Lublin. Chciałem dojechać do starego miasta, ale przejechałem tylko obok ze względu na duży ruch, korki i remonty. To co zobaczyłem zapowiadało się ciekawie.
Z Lublina kierunek na Białą Podlaską. Dla odmiany cały dzień na krajówkach pełnych ciężarówek z naczepami i wariatów, którzy prędzej wjadą na czołówkę niż zrezygnują z wyprzedzania. Aż mnie wzdryga na myśl, że kilka razy musiałem uciec na pobocze, żeby uniknąć czołówki.
W Białej Podlaskiej podjechałem pod zamek Radziwiłłów. Chyba trochę nielegalnie, tym bardziej, że był tam spory remont i wjazd tylko dla uprzywilejowanych pojazdów. Nikt mnie nie zatrzymał ani nie przegonił więc szybka fota i uciekłem w kierunku Białowieży.


Dalsza droga była już zdecydowanie spokojniejsza poza silnym bocznym wiatrem, z którym walczyłem przez długi czas.
Tego dnia dowiedziałem się, że jest taka wieś jak Hołowczyce, a dzień wcześniej przecinałem rzekę Biała Łada. Żałuję, że nie było gdzie się zatrzymać, żeby zrobić fotkę.
Przed zachodem słońca dotarłem na kemping w Białowieży. A w nocy znowu słuchałem ryków jeleni.

Tym samym pętla wokół Polski się zamknęła. Pozostało wrócić do domu.

Tour de Pologne – Dzień 9

Home, sweet home 🙂 Po 9 dniach i 3620 km znowu w domu. Białowieża przywitała mnie chmurami, z których nieśmiało przebijało słońce. Po spakowaniu, ruszyłem z malowniczego kempingu w stronę domu.

Ale, żeby nie było tak prosto, najpierw odwiedziłem Trześciankę – Krainę Otwartych Okiennic. Trzy wsie, w których znajdują się charakterystyczne kolorowe, drewniane domy z otwartymi okiennicami. Trześcianka, Puchły i Soce. Pierwsza przy drodze wojewódzkiej, moim zdaniem najładniejsza.

Druga to już zjazd ok. 3 km w bok na lokalną, nienajlepszą drogę, a w samej wsi zamiast asfaltu kocie łby ułożone z kamieni. Tam nie odnalazłem okiennic, ale za to bardzo ładną cerkiew.

Dalej 4 km dziurawej szutrówki. Taki mały offroad. Nie można dać się zwieść nawigacji, bo wywodzi w pole. Soce znajdują się kawałek dalej niż wskazuje Wujek Google. W samych Socach ponownie okiennice i kostka z kamieni.
Po przejechaniu tego odcinka poleciałem już prosto do Białegostoku i dalej S-ką do domu. Całą drogę walczyłem z silnym wiatrem, wyprzedziłem niezliczoną liczbę ciężarówek i uniknąłem wypadku, kiedy z jednej z nich spadła deska z gwoździami i wylądowała w poprzek mojego pasa. I tak zakończyła się ta podróż.

Tenerka dzielnie i niezawodnie (pomijając klakson i odkręconą linkę prędkościomierza) przewiozła mnie przez te ponad 3600 km. W wiele miejsc jeszcze wrócę na dłużej. A teraz czas na urlop 😉

Epilog

Kiedyś usłyszałem, że z podróży nie wraca się takim samym jak się na nią wyjechało. I coś w tym jest. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, poznałem inne spojrzenie na świat, zrozumiałem, że wiele problemów jest tylko w naszych głowach, a wszystkie inne da się rozwiązać. Zrozumiałem, że warto podążać za marzeniami, a nie szukać wymówek. Z wyprawy wracam bogatszy o nowe doświadczenia, mądrzejszy i bardziej otwarty na ludzi i świat. W wiele odwiedzonych miejsc jeszcze wrócę na dłużej. Może też uda się spotkać ponownie chociaż część poznanych osób.

Pod kątem przygotowania też na pewno nieco się zmieni. Warto było zadbać o nowy napęd, czy łożyska w kołach. Nowy akumulator też nie był złym pomysłem. Dobre przygotowanie motocykla to podstawa, wtedy raczej niewiele może nam popsuć zabawę. Wyciek oleju, a może też lekki apetyt na autostradowych przelotach uświadomił mi, że warto inwestować w najlepszy, ale ogólnodostępny olej. Albo chociaż wziąć ze sobą odpowiednio dużą bańkę. Jednak ogólnie dobre przygotowanie motocykla sprawiło, że Tenerka odwdzięczyła się bezawaryjną jazdą i niskim spalaniem (od 4,5 l do ok. 6 l/100 km, ale zwykle ok. 5 l/100 km).

A jeśli chodzi o pakowanie. Teraz pojechałem obładowany jak osiołek. Następnym razem przynajmniej cześć z tych rzeczy zostanie w domu. Postaram się przygotować w wolnej chwili podsumowanie tego co zabrałem, tego co się przydało, co się nie przydało i co moim zdaniem może zostać w domu, a co mimo, że tym razem było niepotrzebne, to lepiej ze sobą mieć.

No i jeszcze umiejętności. Wszystkie szkolenia na pewno się przydały, żeby wiedzieć jak panować na motocyklem i poprawiać technikę, ale dopiero przejechanie tych wszystkich zakrętów i kilometrów, napotkanie najróżniejszych sytuacji na drodze (np. ogromna dziura na środku ronda, w którą wpadłem przy mocnym złożeniu) spowodowało, że każdego dnia jazda stawała się większą przyjemnością. Jako motocyklista również wracam jako inny, myślę, że lepszy, a na pewno bez porównania bardziej świadomy i panujący nad maszyną kierowca.

I to chyba tyle. Do zobaczenia 🙂

 
Podobało się? Podziel się z innymi: