Ostatni weekend marca. Najgorszy weekend w roku. Czuje się oszukany i okradziony z jednej godziny. Żeby jakoś przetrwać i osłodzić sobie tą niesprawiedliwość postanowiłem zająć się Ładną i przygotować ją do sezonu. Niby cały zeszły rok jeździła bezproblemowo, ale było parę pierdółek, które się za mną wlokły i jakoś nigdy nie było czasu, albo chęci, żeby się nimi zająć.
 
Dzień zapowiadał się obiecująco. Obudziło mnie ładne słońce, napawające optymizmem. Pełen zapału, po ogarnięciu paru innych spraw, wybrałem się do garażu. Niestety w międzyczasie niebo zakryło się chmurami, ale nadal było całkiem przyjemnie. Do zrobienia miałem 3 rzeczy.
 
Po pierwsze już jakiś czas temu zauważyłem, że spod pompy paliwa wycieka olej. Wyciek minimalny, dosłownie pocenie się. Nic pilnego, ale jednak nie mogło tak zostać. 
Pompa przykręcona jest do bloku silnika. Pomiędzy nią a blokiem znajduje się ebonitowa wkładka. Do tego dwie uszczelki, po jednej pomiędzy każdy z elementów. Pompa jest mechaniczna, napędzana za pomocą popychacza znajdującego się w ebonitowej wkładce. Ponieważ obudowa pompy jest aluminiowa, najprawdopodobniej z wiekiem nieco się wypaczyła i cieniutka papierowa uszczelka nie była w stanie tego skompensować. Kupiłem nowe uszczelki, sporo grubsze i nie papierowe. Sam nie wiem z czego są, ale materiał ten wygląda tak bardziej… uszczelkowo 🙂
 
 
Na początek rozmontowałem wszystkie elementy.
 
 
 
 
 
 
 
A następnie wszystkie powierzchnie uszczelniające porządnie odtłuściłem. Dla większej pewności, że wyciek się nie powtórzy postanowiłem posmarować uszczelki cieniutką warstwą silikonu wysokotemperaturowego. I tak po kolei blok posmarowany silikonem.
 
 
Uszczelka
 
 
i ebonitowa wkładka.
 
 
Następnie popychacz,
 
 
kolejna uszczelka na silikon
 
 
i wreszcie pompa.
 
 
Dwie nakrętki M8 i sprawa załatwiona. Chwila pracy, a jednak ciężko się było wcześniej do tego zabrać 🙂
 
Rozgrzewka zrobiona wiec jedziemy dalej. Drugą rzeczą do zrobienia była wymiana paska klinowego. Stary, mocno przedpotopowy, mimo, że nie piszczał to lekko się ślizgał.
 
 
Przez to ładowanie na alternatorze było za słabe. Ok, 13,2V. Zdecydowanie za mało. Pasek leżał kupiony już jakiś czas temu, więc wystarczyło tylko zdjąć stary i założyć nowy. Niby prosta sprawa, ale trochę trzeba się pomęczyć. Na początek śruba która blokuje alternator w pozycji napiętej. Dostęp słaby więc nie obyło się bez przegubowej końcówki do nasadek.
 
Po odkręceniu alternator ani drgnął, więc przyszła kolej na śrubę mocującą alternator do bloku. Ta śruba stanowi jednocześnie zawias. Po jej poluzowaniu udało się dopchnąć alternator w stronę bloku i tym samym poluzować pasek.
 
 
Mimo to nie obyło się bez użycia środka przymusu bezpośredniego w postaci śrubokręta, który pomógł zdjąć pasek z kół.
 
 
Porównanie pasków. Widać, że stary robiony był jeszcze w dawnej technologii, kiedy nie stosowało się dzielenia klina na segmenty.
 
 
 
No dobra działam dalej. Nowy pasek zakładam na koła. I również tym razem nie obyło się bez śrubokręta. A nawet dwóch, ale byłem tak skupiony na zakładaniu paska, że nie zrobiłem zdjęcia. W każdym razie zadziała zasada taka jak przy zakładaniu opony na felgę przy pomocy łyżek. W samochodzie pewnie nie każdy pamięta jak się zakładało opony łyżkami, ale w rowerze większość pewnie widziała, a może sama to robiła. No i w podobny sposób pasek znalazł się na swoim miejscu.
 
 
 
Pasek na miejscu, więc trzeba go naciągnąć. Niestety to jeszcze rozwiązanie z czasów kiedy nie naciągało się paska za pomocą śruby, lecz za pomocą łomu. Łomu, którego nie mam. A niedawno nawet się zastanawiałem nad kupnem, ale myślę sobie „Chłopie pogięło cię? Po co ci łom?”. No i dzisiaj by się przydał. Nie ma to tamto, potrzeba matką wynalazku, więc wynalazłem kawałek rurki, który jako tako zastąpił łom. Jedną ręką naciągałem rurkę, drugą dokręciłem śrubę-zawias, a następnie drugą śrubę.
 
 
Wszystko sprawdziłem. Wygląda dobrze, więc odpaliłem i mierzę napięcie. 14.1V 😀 Powiedziałbym, że idealnie 🙂 Co prawda pasek mógłby być jeszcze nieco bardziej napięty, ale to przy okazji, jak będę miał gdzieś pod ręką jakiś łom.
 
Kolejnym tematem było zabezpieczenie krawędzi błotnika, na której wykwitła rdza.
 
 
Nie zastąpi to naprawy, ale może chociaż trochę spowolni chrupanie rudej. Newralgiczne miejsce oczyściłem szczotką drucianą z luźnej rdzy.
 
 

Przetarłem, żeby pozbyć się innego syfu i pomalowałem brunoxem.

 

Zostawiłem tak na 24h i następnego dnia przeszlifowałem, aby pozbyć się resztek brunoxa, który nie związał z rdzą, a następnie całość pomalowałem.

 
 

Farbę miałem niby dobraną do klapki wlewu, ale i tak dobrze, że to niezbyt widoczne miejsce, bo odcina się dość wyraźnie. Nie lubię takich prowizorycznych napraw i będzie mnie to gryzło bardziej niż rdza błotnik, ale chciałem to jakoś zabezpieczyć zanim Ładna doczeka się porządnego remontu. Jeśli ktoś ma lepszy sposób, piszcie proszę w komentarzach 🙂

W niedzielę słońce zachęcało do działania, więc na poprawę humoru wysprzątałem całe wnętrze, żeby miło zacząć sezon. Mimo spania pod kocykiem trochę kurzu jednak się tam zebrało. Rysą na diamencie były gumowe nakładki na pedały, a właściwie ich resztki.

Oczywiście raziło mnie to już od jakiegoś czasu, dlatego nowe leżały schowane w garażu. Chwila pracy i od razu dużo przyjemniejszy widok.

 
Jak już się rozpędziłem z naprawami to postanowiłem zajrzeć do skrzyni. Najbardziej chyba dlatego, że zwyczajnie cieknie i od pewnego czasu zastanawiałem się czy w ogóle jest w niej olej 😉 Fakt faktem, nowa już leży na stole i niedługo będzie lądować w Ładnej, ale do tego czasu jakoś trzeba jeździć 🙂 Nie ma co rozmyślać, jadę z tematem. Na początek przód do góry, podstawiam kobyłki, żeby mi auto na głowę nie spadło i wczołguje się pod skrzynię. A teraz gdzie jest Wally?
 
 
Gdyby nie druga skrzynia, w której zlokalizowałem korek wlewowy oleju, to na pierwszy rzut oka ciężko go dojrzeć pod warstwą brudu. Więc na początek płyn do czyszczenia silników.
 
 
I czyścimy. Raz, drugi, trzeci. Aż w końcu zobaczyłem korek.
 
 
Teraz pozostało go odkręcić. Klucz oczkowy nie dał rady.
 
 
Klucz nasadowy z normalnym pokrętłem też nie dał rady. Już miałem się poddać kiedy spojrzałem na wiszący nad stołem, jak to nazywają po angielsku „breaker bar”, a po polsku najsensowniejsze tłumaczenie to chyba „klucz nasadkowy z długim ramieniem”. No właśnie, miejsca mało, ramie długie, ale w końcu udało się jakoś nałożyć nasadkę tak, żeby mieć jeszcze możliwość ruchu. Nie chciałem nic urwać ani obrobić i tak już mocno zmęczonego łba śruby więc zacząłem delikatnie. Jednak dopiero po silnym szarpnięciu poczułem, że puściła. Nie ma to jak breaker bar 🙂
 
 
Jak już udało się wykręcić korek, wsunąłem do środka palec wcześniej upewniając się, że nie ma na nim żadnego piasku ani niczego co mogłoby zaszkodzić skrzyni. Ku mojemu zdziwieniu oleju było prawie pełno.
 
Wziąłem więc strzykawkę „setkę” z założonym gumowym wężykiem i dolałem setkę oleju. Następnie drugą i już pod koniec wlewania drugiej, zaczęło się przelewać więc szybko wkręciłem korek, wyczyściłem to co się ulało i mogłem kończyć zabawę.
 
 
 
Wóz wrócił na koła, a ja mogłem wreszcie się nim nacieszyć. Oczywiście wziąłem Ładną na wieczornego POMiDORa (Powolny Objazd Miasta i DoOkoła Rynku).
 
Po powrocie do garażu wpadł mi do głowy jeszcze jeden pomysł. Założyłem klubowe podkładki pod tablice z logo CCL, które dostaliśmy na ostatnim rajdzie.
 

 
Łada jest gotowa do sezonu. Mam nadzieję, że niedługo będę mógł opisać parę ciekawych wyjazdów Ładną. Na razie nie mam konkretnych planów. Co będzie, to będzie 🙂
 
Do zobaczenia 🙂
 
 
Podobało się? Podziel się z innymi: